W bajkowej krainie, tuż obok tęczowego mostu, tam gdzie słoneczko chodzi spać, a księżyc przeciwnie mieszka po drugie stronie żyła sobie mała dziewczynka. Martusia, bo tak miała na imię, była oczywiście księżniczką dla swoich rodziców. Co ciekawe, była również księżniczką dla swojej babci oraz tysiąca poddanych w zamku. Jednym słowem była jak najbardziej prawdziwą księżniczką z krwi i kości. Miała zamek, mały pałacyk dla gości, karetę i konika do porannych przejażdżek.
Takie zalety bycia księżniczką wymieniał jako główne jej brat Zyzio. On jak każdy prawdziwy chłopak lubił zupełnie inne rzeczy. Na przykład wyprawy na koniec zamku razem z kolegami, bitwy na miecze, ściganie się z cieniem do samego końca dziedzińca. Ścigać się lubił również ze swoim przyjacielem Bolkiem. Niestety był on synem dzielnego rycerza i od najmłodszych lat jego rolą było również na rycerza się szkolić. Od rana ćwiczył strzelanie z łuku, fechtunek oraz jazdę konną.
Zyziowi to wcale nie przeszkadzało, chociaż chciał żeby Bolek miał trochę więcej czasu na ich wspólne zabawy tak jak dawniej. Jako że tata Zyzia był najprawdziwszym królem, mógłby rozkazać Bolkowi przerwać ćwiczenia i nakazać zabawę. Ale co to za kolega, którego się zmusza do wyścigów. Bolek był pewien, że pewne rzeczy trzeba zostawić takimi jakie są.
Oglądał zatem ćwiczenia Bolka z pewnej odległości i sam ćwiczył drewnianym mieczem udawane walki ze smokiem. Zgadza się w królestwie Zyzia i Martusi żyły najprawdziwsze smoki. Smok Heliodor z którym walczył Zyzio miał zielone łuski, wielkie oczy, straszne zębiska, na głowie smocze wyrostki, no i co najważniejsze ogon. Potrafił też ziać ogniem, przynajmniej na tyle, żeby rozpalić ognisko na urodzinowym przyjęciu. Można by rzec, smok jak malowany. Jednak miał on też pewne wady. Był malutki, bo wielkości Zyzia. Sięgał ledwo do studni, ale może to lepiej bo by jeszcze wpadł.
W każdym razie, doskonale nadawał się do walk Zyzia. Kto wie, kiedy książę podrośnie może to samo stanie się ze smokiem. Heliodor też nie do końca mówił tak jak wszyscy. Komunikował się doskonale w swoim smoczym języku, a w ludzkim nie do końca jak wszyscy mieszkańcy królestwa.
– Giń smoku obiboku! – wykrzyczał Zyzio swoją słynną sentencję, z której był znany na całym dziedzińcu.
– Niaaaam – odpowiedział spokojnie smok.
– Giń maszkaro! Jestem rycerzem i uwolnię cię księżniczko z łap tej zielonej bestii.
Smok ziewnął i ze spokojem skomentował:
– Lubię żaby.
Zyzio nieco zeźlony przerwał, walkę.
– Helciu musisz bardziej się wczuć w rolę. Ja uratuje księżniczkę, a ty giniesz przebity mieczem.
O tak.
Zyzio położył się na trawę i udawał agonie zmęczonego smoka walką. Wychodziło mu to naprawdę dobrze z małym wyjątkiem. Spodnie były całe umorusane od trawy.
– Brudne spodni, hi, hi. Zyzio dostanie oj, oj – zaśmiał się smok.
– No widzisz, jak ty byś się przewrócił to by nic takiego nie było. Masz zieloną skórę i łuski, zielonej trawy nie będzie widać – fuknął książe.
– Pływać lubię ja, walka nie dobra – odparł smok.
Zyzio lubił Helcia i nie chciał sprawiać mu przykrości, ale pragnął chociaż raz przećwiczyć walkę ze smokiem.
– No trudno może następnym razem będzie bardziej smoczo tak jak w książkach -mruknął pod nosem Zyzio.
Dziedziniec zamku budził się do życia. Wojsko czyściło broń, a chłopi dowozili jedzenie na wieczorną ucztę. Chłopcy stajenni wyprowadzali najpiękniejsze klacze i ogiery na poranną toaletę. Wspaniałe zapachy ciast powoli rozchodziły się z królewskiej piekarni. Nawet ogrodnicy sprawili się pięknie, przynosząc wazony z bajecznie kolorowymi rożami.
Bolek skończył ćwiczenia i przyglądał się razem z Zyziem i Helciem co się będzie działo.
– No, no. Zyzio twoja siostra będzie miała piękne urodziny. Które to? Już szóste? – zapytał Bolek.
– Zgadza się. Jeszcze chwila i będzie z niej prawdziwa księżniczka – odparł książę.
– To teraz nie jest prawdziwa? – zdziwił się Bolek.
– Jest prawdziwa, tylko że jeszcze mała. To tak jak róża, którą musi się rozwinąć i będzie …- zamyślił się Zyzio, bo brakło mu słowa.
– Jeszcze prawdziwsza różą – Bolek parsknął śmiechem.
– Raczej różą z piękniejszymi płatkami i większymi kolcami – odpowiedział również ze śmiechem Zyzio.
– To co pobiegniemy razem z Helciem nad rzekę? Jest tak ciepło. Nad rzeką znajdziemy odrobinę cienia i chłodu od wody – zapytał przyszły rycerz.
– Helcio biegniemy nad rzekę, idziemy popływać – zawołał książę.
Stworowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wystrzelił jak z procy. Miał silne smocze nogi, a na zakrętach mógł pomagać sobie ogonem.
– Helcio pierwszy – smok oznajmił triumfalnie i wskoczył hyc do wody.
Chłopcy przybiegli oczywiście kilka chwil po Helciu zmęczeni jak królewskie harty na polowaniu.
Zasapany Zyzio wskazał na rzekę.
– Zobacz Bolek, on jest chyba bardziej krokodylem, bo pływa jak ryba w wodzie.
Popisy pływackie wprawiały kolegów w osłupienie. Smok potrafił na jednym oddechu pływać pod wodą wiele minut i jeszcze przy tym gonić ryby. Bolek rozmarzył się.
– Ja też bym tak chciał. Pływać całymi dniami, uganiać się za rybkami. Nie ćwiczyć codziennie z tym głupim mieczem, a później strzelać z łuku, jeździć konno i tak w kółko -westchnął.
– Jak to? Myślałem, że chcesz być rycerzem, nosić tarczę i kiedy królestwo wzywa iść na wojnę – zdziwił się książę.
– Nie byłem nigdy na wojnie, ale mój ojciec zawsze powtarza, że wojna jest straszna. I że trzeba robić wszystko, aby do niej nie doszło – odpowiedział Bolek.
Spojrzał na przyjaciela i zapytał:
– A ty czemu właściwie nie szkolisz się na rycerza ?
Zyzio wzruszył ramionami i opowiedział:
– Król się nie zgadza. Mam zostać uczonym mędrcem. Do końca świata czytać wielkie zakurzone książki i pomagać poddanym w potrzebie. To jest strasznie nudne. Wolę już z wami biegać na łąkę lub chociaż nad rzekę jak dzisiaj.
Świerszcze cicho grały, a słoneczko mocno przypiekało lekko już czerwone buzie Zyzia i Bolka. Zapachy łąki rozchodziły się falami, pchane lekkim zefirkiem po najdalszych zakamarkach rzeki. Małe rybki rysowały kręgi na wodzie próbując złapać smakowite owady. Każde żyjątko chwaliło życie tu i teraz. Rzeka była wąska, ale nurt potężny. Aż dziw że Helcio pływał kompletnie bez wysiłku. Może to ogon dawał mu taką przewagę w wodzie.
– Ale jest przyjemnie. Zobacz, te małe listki na wodzie kręcą się jak na karuzeli. Może my też jesteśmy takimi małymi listkami i ktoś nas teraz obserwuje – powiedział Zyzio.
Bolek odpowiedział po dłuższym namyśle:
– Musiał by mieć strasznie duże oczy, albo być bardzo wysoko na niebie. Latać jak orzeł albo jeszcze wyżej – zaśmiał się.
– Wiesz wracając do twoich marzeń. Może poproś króla, o zmianę decyzji. Powiedz, że chciałbyś być rycerzem, a nie siedzieć zamknięty w wieży z książkami. Jeszcze ci się plecy popsują od ciągłego garbienia. W końcu król, to również twój tata i na pewno chce dla ciebie jak najlepiej.
Dyskusję przerwał Helcio, który wyskoczył na brzeg trzymając w smoczym pysku rybę. Rozchlapał przy okazji mnóstwo wody i wywołał małą falę przypływu. Mokra trawa skrzyła się w słoneczku wszelkimi kolorami zieleni. Koledzy cofnęli się, żeby nie zamoczyć ciżemek wodą.
Stwór zgłodniał. Mało kto jednak wiedział, że był jaroszem i lubił tylko warzywa, a w szczególności brokuły i marchewki. Rybę złowił dla draki, żeby sprawdzić czy da radę. Helcio często zachowywał się jak mały dokazujący chłopiec, pomimo swej ewidentnie smoczej natury.
Chłopcy postanowili wypuścić rybę, wzbudzając tym samym popłoch raków i żab na brzegu rzeki. Stworzonko najadło się strachu, a przyjaciele również głodni postanowili wrócić do zamku na obiad.
Zdążyli przejść już kawałek drogi, gdy Helcio który posiadał najczulszy słuch ze wszystkich usłyszał stukot kół.
– Stuka koło – pokazał swoją smoczą łapką.
Koło rzeki, gościńcem jechał wóz kupiecki. Po dłuższej chwili na horyzoncie pokazał się woźnica. Na zydelku siedziała piękna dziewczyna powożąc dwójką karych ogierów. Konie były zadbane i ich gładka sierść skrzyła się czekoladowym odcieniem w słońcu. Rzadki to widok na gościńcu. Konie pociągowe raczej są raczej przysadziste, umorusane i zmęczone. Te wprost przeciwnie. Tryskały energią, a nie jedna królewska stajnia nie pogardziła by równie przepięknymi zwierzętami.
Dziewczyna która powoziła zaprzęgiem zapytała:
– Witajcie! Czy na królewski zamek to dobrze jadę?
Bolek jak najstarszy czuł się w obowiązku opowiedzieć jako pierwszy.
– Tak, to dobra droga. Tam na rozstaju trzeba skręcić w kierunku alei dębów.
Dziewczyna, wydawała się sympatyczna. Miała smagłą skórę, kruczo czarne włosy, czarne oczy i piękne ostre rysy twarzy. Jej uroda była nader egotyczna na królestwo, gdzie słońce jest tylko latem, a przez resztę roku raczej trudno się tak opalić. Wyglądała jak królewna z zamorskiej krainy.
– Może podjedziecie ze mną do zamku na wozie i pokażecie mi drogę? – zaproponowała.
Chłopcom nie trzeba było powtarzać dwa razy. Chętnie wgramolili się na wóz wskakując przez koło do środka. Na drewnianym zydelku zabrakło miejsca dla wszystkich, ale Helcio spokojnie maszerował obok wozu. Dla niego widocznie takie wozy z budą wysoką na sześć łokci były zupełnie normalną atrakcją.
– To wasz smok? – zapytała nieznajoma, dając znak lejcami koniom do podróży.
– On nie jest nasz – odpowiedział Zyzio. – To po prostu Helcio i nie wiem czyj on jest. Od kiedy pamiętam był zawsze ze mną. Kiedyś przywiózł go tata dalekiej podróży, a teraz już jest i nigdzie się nie wybiera.
Smok kroczył sobie dumnie i nawet konie przestały parskać na jego widok. Jego skóra zdążyła już wyschnąć i skrzyła się wszelkimi odcieniami zieleni.
– Wiesz – odezwała się dziewczyna – w kraju z którego przyjechałam smoki są bardzo cenne, a takie które mówią naszą ludzką mową po prostu nie znane. Masz cennego przyjaciela wiesz? – spojrzała znacząco na księcia.
– Oczywiście że wiem -odparł. Można zawsze na niego liczyć w kłopotach.
– Pomagacie sobie? -zapytała.
– Jak mnie męczą na obiedzie warzywami, to Helcio jednym kłapnięciem wybawia mnie z kłopotu. Raz pamiętam, że zjadł brukselkę swoją, moja i jeszcze by pewnie dał radę szpinak zjeść – Roześmiał się Zyzio i dodał – On za to nie lubi frytek i oddaje mi swoje.
– Pierwszy raz słyszę, żeby smok nawet tak mały jadł warzywa – zdziwiła się dziewczyna
– No dobrze a w twojej krainie co jedzą smoki? – zapytał książę.
Pewnym głosem nieznajoma odpowiedziała:
– Owieczki, oczywiście.
Zyzio oniemiał ze zdziwienia. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić przyjaciela w roli pożeracza owiec. Spojrzał z wozu w dół i zobaczył jak jego zielony kolega zbiera przydrożne kwiatki i układa z nich bukiecik. Wymieniał właśnie maki na stokrotki, gdy wzrok młodego księcia spotkał rozmarzone oczy Helcia.
Jakoś mu ta dziewczyna przestała się podobać. Po każdym zdaniu ta podróż stawała się coraz bardziej nie przyjemna.
– Kto jest twoim tatą, jeśli można zapytać ? Musi to być jakiś bardzo znany podróżnik skoro przywiózł ci tak niezwykły prezent jak smok- zapytała.
Bolek zdążył go kopnąć w kostkę, ale Zyzio też się już domyślił, że lepiej być ostrożnym z tą nieznajomą. Zawsze dostawał czerwonych uszu przy kłamstwie, ale nie miał wyjścia. Może ta dziewczyna nie wiedziała o jego uszach ?
– Mój tata jest aptekarzem i przywozi proszki na ból głowy korzenie na porost włosów z zamorskich krain – odpowiedział. Bolka zamurowało, ale nic nie pisnął. Też mu się robił czerwony, ale za to nos kiedy kłamał.
– Jak pani ma właściwie na imię? – zapytał
– Racja, nie przedstawiłam się jestem, Pola – powiedziała i skinęła lekko głową.
– Miło mi mam na imię Zyzio, a to mój przyjaciel Bolek – ukłonił się i dodał – a Helcia już poznałaś.
Smok z ciekawości przekrzywił głowę słysząc swoje imię.
– Polu co wieziesz do zamku? – zapytał Zyzio
– Zaczarowane lusterka – odparła. Zresztą jeśli pojedziecie ze mną do samego zamku, to może jedno wam taniej sprzedam. Towar pierwsza klasa – zamorski. Pokazuje to co chcesz widzieć – chwaliła się Pola.
– Wy jesteście jeszcze mali, ale dorośli często chcą wyglądać bardziej młodo lub chociaż czuć się bardziej młodo – zaśmiała się.
Zyzio nie bardzo to rozumiał. Jego tata miał już siwe włosy i nigdy nie wspominał, żeby mu to przeszkadzało.
– Nic to może mu kupie jedno takie lusterko – mruknął pod nosem.
– Czy takie lusterko nadaje się dla młodszej siostry która ma dzisiaj urodziny? – zapytał i dodał z wielką dumą – Moja siostra kończy dzisiaj sześć lat.
– Hmm- zawahała się Pola- dla niej to lusterko będzie zwykłe. Ma młodą buźkę i nie zauważy różnicy. Dla niej to będzie ładnie wykonana zabawka i pewnie się jej spodoba.
– Ile kosztuje takie lusterko? – zapytał
– Dwa grajcary – odparła.
Zyzio zapłacił, ze swoich oszczędności urodzinowych. W końcu siostrę ma się tylko jedną i w dodatku młodszą. Sprytna sprzedawczyni zwróciła się jeszcze do Bolka:
– Może ty młodzieńcze masz już swój obiekt westchnień dla którego chętnie kupisz stylową apaszkę albo magiczne lusterko?
Nie bardzo zrozumiał o czym mówi Pola i zdziwił się odrobinę.
– Pytam się czy masz dziewczynę? – sprostowała.
Książe uśmiechnął się pod nosem, bo wiedział że jego kolega wzdycha do pewnej służki na dworze, ale ona jeszcze o tym nie wie. Bolek odpowiedział wymijająco:
– Będę rycerzem. Mam miskę z wodą zamiast lustra. Poza tym ciągłe przeglądanie to nic dobrego.
Pola wiedziała, że Bolek kiedyś jeszcze do niej przyjdzie lecz na razie czekała cierpliwie.
Z daleka było widać już zamkowe wieże.
– Tu się Polu pożegnamy – powiedział Zyzio i dodał – życzymy ci wszystkiego dobrego no i powodzenia w handlu. Dzisiaj będzie wielkie przyjęcie królewna obchodzi szóste urodziny to i gości będzie bez liku. Bywaj Polu – chłopcy ukłonili się.
– Bywajcie pomocnicy – skinęła głową.
– Tak naprawdę to mam na imię Poliandra, ale łatwiej zapamiętać Pola. Kto wie, może spotkamy się jeszcze kiedyś – uśmiechnęła się tajemniczo.
Chłopcy zeskoczyli z wozu i poszli dalej w kierunku zamku. Chwilkę później dołączył do nich Helcio, również zadowolony z wyprawy. Trzymał dzielnie bukiecik z własnoręcznie zebranych kwiatków. Było to o tyle trudne, że wszystkie smoki mają po trzy palce u swych łap i łatwiej im pływać niż zbierać kwiatki. Maszerował jednak dzielnie i czekał na stosowną chwilę, by kwiatki wręczyć księżniczce. Jak zwykle weszli do zamku przez dziurę w murze. Było to tajemne przejście o którym wiedzieli nieliczni. Każdy kto przeszedł na drugą stronę lądował od razu w królewskim ogrodzie. Przejścia strzegło tylko dwóch strażników najczęściej śpiących od zapachu królewskich róż. Była to tajna królewska broń. Każdy kto zatrzymał się w ogrodzie zasypiał i trzeba było go budzić mocną kawą. Przemykali się tym przejściem wiele razy i od razu pobiegli na królewski dziedziniec.
-Halo chłopcy – zatrzymała ich na schodach królewska niania. – Obiad już dawno podano, proszę myć ręce i na obiad marsz. Helcio, ty też myj łapki, dla ciebie mamy pyszny szpinak.
Smok na słowo szpinak oblizał się ,a chwilę później, wszyscy zajadali ze smakiem w królewskiej kuchni. Kucharka podała im szczupaka z ziemniakami i warzywami na parze, a dla smoka surowy szpinak. Wszyscy spodziewali się też ciasta na deser, najchętniej w kolorze czekoladowym.
Bolek właśnie wypychał policzki jak chomik przepysznymi ziemniakami z koperkiem, gdy w drzwiach kuchni pojawiła się Martusia. Najprawdziwsza księżniczka, która w dodatku ma dzisiaj urodziny.
Musicie wiedzieć, że wszyscy spotykali się w królewskiej kuchni nie tylko na obiad, ale również na przyjacielskie pogaduchy. Lubili się bardzo i wszyscy przepadali za tymi obiadkami.
Rodzeństwo jako że pochodziło z królewskiego rodu, musiało również się pokazać na oficjalnym obiedzie lub kolacji z królem i królową.
Zyzio jednak jak każdy chłopiec strasznie nie lubił takich spotkań, gdzie nawet straż walczyła z ziewaniem. Przychodził jednak dla towarzystwa, żeby mama i tata nie musieli się martwić etykietą. Jak mu tłumaczył jego nauczyciel nie zawsze możemy robić to co chcemy, tylko czasem trzeba robić to co wypada. To właśnie jest ta etykieta i na pewno wymyślił ją jakiś ziewający dorosły.
Książe wstał i wzniósł toast kompotem z wiśni mówiąc:
– Martusiu, nasza droga solenizantko. Dziś masz urodziny i bardzo cię kocham nie tylko dlatego, że jesteś moją siostrą, ale dlatego że się z nami bawisz. Nie marudzisz za bardzo i masz dla nas czas. Tu mam dla ciebie prezent. Od nas wszystkich, który kupiłem od zamorskiej dziewczyny, Poliandry.
Martusia aż przyklasnęła uradowana.
– Lusterko, jakie śliczne, nawet rękojeść jest pięknie zdobiona- zakwiliła z radości.
Martusia dała bratu całusa za tak piękny prezent.
Helcio wyciągnął łapkę w której trzymał, zebrane własnoręcznie kwiatki i podał je dziewczynce
-Śliczne, jesteś najsłodszym smokiem na świecie – podziękowała.
Helcio na pewno nie czuł się słodki, ale przez grzeczność nie zaprzeczył.
– Ja mam również swój prezent dla ciebie, który wybrałem tylko z małą pomocą mamy na targu – powiedział Bolek podając zawiniątko
Marta odebrała przepiękne czerwone wstążki do włosów. Po jej uśmiechniętej twarzy było widać jak wielką radość sprawili jej przyjaciele. Nie tylko prezentami, ale też swoją obecnością. – Oczywiście czujcie się zaproszeni na oficjalne przyjęcie urodzinowe. Będzie mnóstwo gości, tort, kuglarze, kto wie może nawet fajerwerki – powiedziała wzruszona
– Pewnie że przyjdziemy – zapewniał Zyzio.
Wiedział, że siostra również nudzi się na tych oficjalnych urodzinach i chciał jej w tym pomóc. — Może przebierzemy się za leśne trolle, a Helcio za wielką żabę – zaproponował
– Helcio nie chce być żabą – mruknął smok.
– Ja tylko żartuje przyjacielu. Możesz być sobą i nie musisz się przebierać. No najwyżej założysz muchę i kapelusz – roześmiał się książę.
Bolek uśmiechnął się pod nosem wyobrażając sobie zielonego smoka z muchą i w kapeluszu.
Zyzia martwiło jednak co innego. Od kiedy Martusia dostała lusterko, wydawała się jakby nie obecna. Rozmawiała z nimi, ale coś cały czas kazało jej zerkać w to lusterko. W myślach pocieszał się że może się znudzi do jutra i lusterko pójdzie w kąt jak reszta prezentów.
Po skończonym obiedzie wszyscy postanowili pójść na spacer. Brzuszki im ciążyły, ale jak wiadomo chodzenie jest najlepszym sposobem na spalanie ziemniaczków ze szczupakiem. Marta postanowiła jednak zostać w swojej komnacie ze swoim nowym prezentem. Odchodząc trzymała swoją nowe zabawkę w ręku, a resztę prezentów zostawiła na stole. Bolkowi widać zrobiło się przykro, ale jako przyszły rycerz schował smuteczek w kieszeń. Helcio chyba się nie obraził, bo machał jak kot z zadowolenia ogonem. Z resztą kto tam wie, co myślą smoki.
– Wiecie co -powiedział ze zmartwieniem w głosie Zyzio – Mam nadzieje, że to lusterko nie jest jakieś zaczarowane, bo Marta zachowuje się jakby o wszystkim zapomniała.
– I nie chciała z nami iść na spacer – dodał Bolek.
– Może poszukamy tej dziewczyny Poli i zapytamy, czy może nam wymienić to lusterko na zwykłe – zaproponował.
Chłopcy i Helcio poszli w kierunku targu. Było tam najwięcej ludzi z całego zamku i pewnie zatrzymała się tam zamorska sprzedawczyni. Nie wszyscy mieszkańcy królestwa lubili smoki. Nikt nie krzyczał na Helcia, bo jego przyjacielem był Książe, jednak wielu ludzi chciało, by ze smoka zrobić inny pożytek. Na przykład ubrać go w zbroję i wysłać na wojnę, albo chociaż sprawdzić kijem czy ma faktycznie tak twarde łuski jak myślą. Oczywiście nie wszyscy tak myśleli, a dzieciaki uwielbiały Helcia za jego sztuczki i chęci do zabawy. Smok był bowiem troszkę czarodziejem, nie za dużym, nie za małym takim w sam raz do zabawy. Tu obok targu grupka umorusanych dzieci, poprosiła Helcia o zrobienie przedstawienia. Zyzio nie bardzo miał ochotę, ale jak tu odmówić takim łobuziakom o wielkich niebieskich oczach i blond czuprynach.
W końcu mały wyrastający od ziemi na cały metr przekonał ich sepleniąc:
– Plośem sztuczki, zrób smoka – piszczał błagalnym głosikiem.
Helcio tylko na to czekał. Wskoczył na skrzynkę po rybach i zaczął udawać, że lata. Miał małe skrzydła, ledwo co odrywał się od ziemi, ale dla dzieciakom to wystarczyło. Wkoło skrzynek zebrał się już całkiem duży tłum gapiów. Sztuczki Helcia były znane w całym królestwie i co najważniejsze za darmo. Smok zwinął się w kulkę i okrył skrzydłem. Dzieciaki dotykały smoka w tej postaci, nie mogąc się nadziwić jak twarda jest skóra na skrzydłach. Legendy głosiły, że smoki tak zwinięte mogły przespać wiele lat. Targowy sprzedawca przyniósł papryki, ziemniaki, cebule, a dzieci ku ogólnej radości szybko zaczęły nadziewać je na patyki. Nawet sprzedawczyni ze straganu zaciekawiona zachęcała do kupna kiełbasek . Helcio rozpoczął następną sztuczkę. Zionął ogniem jak najprawdziwszy smok. Zapaliła się co prawda od tego tylko sterta desek i kilka skrzynek, ale tłum wiwatował na cześć sztukmistrza. Zyzio widział już to wiele razy, ale Bolkowi pokaz podobał się wyśmienicie.
Książe rozejrzał się i dookoła i zauważył dziwną rzecz. Spora część przechodniów miała takie lusterka jak Marta. Zachowywali się też podobnie. Nie widzieli nic dookoła poza ich odbiciami. Z Nienacka szarpnął Bolka za rękaw i szepnął:
– Zobacz, ci ludzie też mają zwierciadełka. Co tu się dzieje?
Zostawili na chwilę Helcia samego. Zresztą tłum i tak zajął się pieczeniem papryki i kiełbasek nad ogniskiem z desek. Poszli szukać, gdzież to sprzedają te dziwne magiczne lustra.
Spotkali znajomą handlarkę już dwie ulice dalej. Była w swoim żywiole. Tłum gapiów stał koło jej straganu, a Pola sprzedawała swoje towary jak ciepłe bułeczki.
– Komu, komu, bo idę do domu – pokrzykiwała.
– Może szanowny pan piekarz kupi lusterko dla swojej żony. Nie ma pan żony? Z takim prezentem znajdzie pan żonę już tego lata. Lustro magiczne, zabiera lat, zdejmuje troski, prostuje zmarszczki, dodaje wigoru, malutkie, praktyczne nie tłukące – zachwalała swój towar. Tu Pola chyba trochę oszukiwała, bo chłopcy widzieli jedno lusterko stłuczone pod straganem.
– Może pani przekupka kupi piękne jedwabne wstążki, lub zamorskie przyprawy? – zachęcała.
Ale wszyscy chcieli kupować tylko te lusterka. Kolejka chętnych rosła w oczach. Chwilę później Helcio znalazł swoich kompanów smoczym sposobem i ze spokojem doczłapał do nich. Wtedy w tłumie zauważyła ich Pola.
– Co tam chłopaki, chyba się nie stłukło?- zaczęła ze śmiechem. A im wcale nie było do śmiechu.
– Polu mamy problem. Podarowałem to lusterko swojej siostrze, ale ona teraz patrzy się tylko w nie i nie wiem co mam począć – powiedział Zyzio.
Pola zmieszała się odrobinę i odparła:
– Jak chcesz to mogę ci sprzedać jakieś ozdobne pudełeczko na spinki albo krople rosy zamknięte w kolorowym szkle. Do wyboru do koloru.
Zyzio odpowiedział zirytowany:
– Nie chcę nic kupować, chciałbym się tylko dowiedzieć, czy nie popełniłem jakiegoś głupstwa. Czym właściwie jest to lusterko? Co tam widać? – zapytał
Pola roześmiała się nie przyjemnie i odparła:
– Sprawdź samemu młodzieńcze. Zajrzyj to się przekonasz. Każdy widzi tam to, co chce zobaczyć. Jeden swoją utraconą młodość, a drugi swoją pierwszą miłość. Nie wiem co widzi twoja siostra, która jest jeszcze dzieckiem. Musisz ją o to sam zapytać.
Tłoczący się ludzie nadal kupowali wszelkie towary jakby dzisiaj miał się skończyć świat. Przepchnęli ich kilka rzędów dalej i dalsza rozmowa z Poliandrą nie była już możliwa. Nagle zaczął padać deszcz, ciepły letni orzeźwiający. Ludzie w pośpiechu rozchodzili się do swoich zajęć uciekając przed deszczem. Bardzo dużo z nich miało jednak te magiczne lusterka. Letnia burza zakończyła się tak samo szybko, jak się rozpoczęła. Po deszczu pozostał tylko zapach, szybko parujące kałuże i chwilowa tęcza na niebie. Zyzio i Bolek spojrzeli na stragan Poliandry z magicznymi przedmiotami. Dziewczyna zniknęła tak szybko, jak lusterka które sprzedawała z tak wielkim sukcesem.
– Wiesz Bolek – szepnął Zyzio – mam złe przeczucia. Muszę zobaczyć się ze swoją siostrą. Nie wiem, czy Pola jest tylko zwykłą zamorską dziewczyną, czy też zupełnie kimś innym.
Chłopcy wraz ze smokiem pobiegli do zamku tak szybko jak tylko pozwalały im nogi. Po drodze widzieli mnóstwo dorosłych, którzy zamiast zajmować się swoimi dziećmi, patrzyli się w zwierciadełka. Kowal patrzył się w lustro, aż palenisko zupełnie wygasło. Piekarz przypalił chleb. Karczmarka zapomniała o swoich gościach. Ksiądz zapomniał o niedzielnym nabożeństwie. Wierni również siedząc w ławkach zachowywali się jakby poza lusterkami nie było inne świata. Nawet gwardziści zamiast patrolować miasto, porzucili broń i smętnie wpatrywali się w swoje odbicia.
Tego już było za wiele. Czar luster działał na wszystkich. Tylko kto miał to zauważyć, skoro wszyscy patrzyli się na swoje lub cudze odbicie.
Przyjaciele przemknęli przez targ, puste ulice i zupełnie cichy kościół pełen wiernych. Nawet Helcio zauważył, że miasto jest dziwnie odmienione. Kiedy dotarli na zamkowy dziedziniec ich oczom ukazał się przedziwny widok. Strażnicy, rycerze, panie pokojówki nawet kucharz wpatrywali się w swoje odbicia. Wszyscy ludzie którzy mieli przygotowywać przyjęcie dla królewny. Całe królestwo było zaczarowane.
Bolek trącił Zyzia łokciem i zauważył:
– Zobacz ten czar działa tylko na ludzi. Zwierzęta zachowują się normalnie. Ptaszki ćwierkają, konie rżą i jedzą trawę. Nawet ptactwo domowe spokojnie gdacze i dziobie ziarno. Musimy coś zrobić!
– Gdzie są rodzice i moja mała siostrzyczka?- zaniepokoił się Zyzio
Pobiegł jak wicher po schodach. Chwilę później w komnacie, gdzie zwykle jadali wieczerze znalazł całą swoją rodzinę. Król, królowa i siostra zamiast jeść wpatrywali się w swoje odbicia. Cała odświętnie przystrojona komnata była pełna smutku i apatii. Białe obrusy z ręcznie haftowanymi wykończeniami, stoły uginające się od ciast i mięsiwa, kandelabry ze świeczkami, lokaje w liberiach, złote krzesła, a nawet lodowy łabędź podany na srebrnej tacy w zestawieniu z absolutną ciszą wpatrujących się ludzi w swoje odbicia wprowadzał nastrój przygnębienia.
– Bolek, Helcio to straszne – powiedział Zyzio ze łzami w oczach i dodał – Musimy odnaleźć Poliandrę i zmusić ją do wyjawienia tajemnicy tych zaczarowanych luster. Pomogę im za wszelką cenę!
Zasmuceni chłopcy zabrali ze sobą chleb na drogę i trochę warzyw dla Helcia. Z królewskiej zbrojowni każdy z nich zabrał najprzedniejszy łuk i strzały w kołczanie. Gotowali się na daleką wyprawę choćby na koniec świata. Helcio żeby się przydać zabrał ze sobą wiadro na ryby, które obiecał łowić po drodze. Brakowało im tylko koni. Królewskie stajnie były słynne w całym królestwie Międzymorza. Najbardziej dzielne źrebaki trafiały do królewskiej stajni na wychowanie żeby później służyć w królewskiej gwardii przybocznej. Bolek miał ułatwiony wybór, ponieważ ćwiczył się w trudnej sztuce jazdy konnej właśnie na jednym z tutejszych koni. Jego koń nazywał się Bucefał. Miał kare umaszczenie i był najdzielniejszym z dzielnych. Dla Zyzia jako najmniej doświadczonego przypadła gniada klacz Kuleczka. Była ona przeciwieństwem Bucefała, miała jednak jedną zasadniczą zaletę. Wyglądała jak pękata kuleczka i trudno z niej było spaść. Największy problem był z Helciem, który uparł się, że nie rozstanie się z wiadrem, a sam nigdy nie jeździł na koniu. Po kilku bolesnych upadkach skończyło na kilku potłuczeniach i hałasie spadającego wiadra. Smok zrezygnował i z konia i z wiadra.
Obrońcy wyruszyli od razu w kierunku straganu. Zyzio postanowił poszukać jakiś wskazówek gdzie mogła być Poliandra. Podróż trwała dosyć długo nawet na koniach. Mnóstwo ludzi blokowało drogi wpatrując się bezmyślnie w swoje odbicia. Na miejscu chłopcy znaleźli pusty stragan. Trochę pudełek rozmokłych od deszczu i mała karteczkę przybita do blatu straganu z informacją:
– Mały książę – czytali – jeśli chcesz odzyskać rodzinę, to przyjdź na rozstaje dróg tam gdzie widzieliśmy się po raz ostatni przed wjazdem do miasta. Poliandra.
Zyzio, przeczytawszy treść kartki wskoczył na konia i tak szybko na ile pozwała klacz Kuleczka pognał w kierunku gościńca. Mimo jego usilnych próśb koń nie chciałaprzejść do galopu, nie chciał nawet biec kłusem. Szedł sobie spokojnie przed siebie niespecjalnie przejmując się poleceniami jeźdźca. Helcio zdążył dołączyć do wędrowców tuż przed miejscem, gdzie kończyła się droga, a zaczynał las. Jakaś staruszka czekała oparta o drzewo i uśmiechała się do nich uprzejmie.
-Nie widziała pani młodej dziewczyny? Jesteśmy z nią umówieni w bardzo ważnej sprawie – zagaił rozmowę Zyzio nie siadając z konia.
Starsza pani uśmiechnęła się po raz drugi. Jej twarz wydała się znajoma chłopcom.
– Jestem Poliandra – odpowiedziała kobieta. Przybyłeś tu młody książę, aby ratować swoją rodzinę. Prawda? – zapytała.
Staruszka miała smagłą brązową skórę, ciemne oczy, kruczoczarne włosy i ostre rysy twarzy. Tylko zmarszczki i zmienione ubranie, ich myliło. Zyzio zastanawiał się kogo właściwie spotkali w lesie i czy to ta sama dziewczyna, czy może raczej zła czarownica.
– Zastanawiasz się teraz kim jestem -zaśmiała się. – To co teraz widzisz, to tylko ciało które przybrałam żeby ci pokazać z jak potężną magią przyjdzie ci się zmierzyć. Tak naprawdę, to nie jestem ani młoda dziewczyną, ani staruszką. Tak jak woda zmienia postać raz jest strumieniem raz rzeką. Jestem tym, kim chcę byś mnie widział.
Chłopcy przestraszyli się nie na żarty. Chcieli walczyć o rodzinę, ale jak walczyć łukiem i strzałą z magią. Nie da się przestrzelić wody czy wiatru.
– Nie martw się mały książę -dodała. – Jeśli masz czyste serce i kryształowe intencje odzyskasz rodzinę. Musisz spełnić tylko moje trzy życzenia, a odczaruję wszystkich mieszkańców miasta.
Zyzio przestał się bać, a jego serce wypełniła odwaga. „Mam swoich przyjaciół, a moja mała siostra, mama i tata czekają na moją pomoc. Muszę być dzielny” – pomyślał.
– Jesteś gotowy na poznanie życzeń, czy stchórzysz i uciekniesz? – zapytała drwiąco.
– Mów czarownico! -krzyknął.
– Nazywanie mnie czarownicą w niczym ci nie pomoże. Ale dobrze podam ci trzy zadania jeśli je spełnisz, odzyskasz to na czym zależy ci najbardziej – rodzinę – fuknęła.
– Mów! – wrzasnął zdenerwowany książę
– Proszę jaki hardy -zaśmiała się staruszka, a po chwili dodała: – Dobrze. Pierwsze zadanie, niechaj się stanie. Przynieś mi kwiat krokusa. Jeden świeży kwiatek krokusa w środku lata. Drugie zadanie, niechaj się stanie. Przynieś mi kawałek kory z wiecznego drzewa. Drzewo rośnie tylko w jednym miejscu na świecie. Ostatnie zadanie niechaj się stanie. Poznaj prawdziwe imię swego przyjaciela smoka i wróć z tej wyprawy żywy z krokusem i kawałkiem kory z wiecznego drzewa. Ułatwię ci, wszystkie trzy sprawy załatwisz w jednym miejscu. Jadąc tą drogą do końca lasu. Trafisz na gościniec, będziesz jechał wzdłuż rzeki. Później będzie młyn, za młynem gospoda pod złotym rogiem. Za gospodą kolejny gościniec i po prawej stronie jezioro tak wielkie, że księżyc zażywa w nim nocnej kąpieli. Dalej jeśli serce będziesz miał czyste poprowadzą cię leśne zwierzęta. Szukaj pra drzewa, które swymi olbrzymimi konarami cieniem kładzie się na okolicy.
Zyzio zatrwożył się, lecz nie dał poznać po sobie. Słyszał, że nawet królewskie wojsko nie zapuszcza się w te okolice. Podobno każdy kto trafił do tego lasu już stamtąd nie wracał lub wracał odmieniony. Nawet drwale omijali to miejsce, chociaż drewna tam było dosyć na zbudowanie nie jednego mostu lub machiny wojennej. Bał się chłopiec tego lasu okrutnie, ale cóż począć skoro to jedyny sposób na odczarowanie rodziców i małej siostrzyczki. Jego przyjaciele bez słowa już gotowali się do drogi. Nawet śmieszna kuleczka stukała kopytkami nie mogąc się doczekać. Ruszyli na wyprawę. Skwar lał się z nieba bez litości, w kurzu ciężko było oddychać, a w brzuszkach burczało z głodu.
Droga wzdłuż rzeki była tą łatwiejszą częścią zadania. Przynajmniej wędrowcy mieli pod dostatkiem wody, a Helcio raz dziennie łowił ryby. Wszyscy byli dzielni, ale im bliżej lasu tym bardziej trzęsły im się kolana i kołatały małe serca. Kiedy dotarli do wielkiego jeziora nie było już odwrotu. Jezioro miało lekko zielonkawą barwę od wszelakiego wodnego ziela. Ptactwo wodne stadnie gromadziło się na brzegu nie płosząc się przybyłymi. Nawet smok nie robił na nich wrażenia. Im bliżej jeziora tym większym chłodem wiało od wody. Była to przyjemna odmiana od letniego skwaru. Wędrowcy zatrzymali się na chwile na brzegu i usiedli żeby odpocząć, byli już bardzo zamęczeni drogą. Wtedy Helcio nie zastanawiając się wiele przyciągnął swoimi mocnymi smoczymi łapami spróchniały pień i jednym ziewnięciem rozpalił ogień.
– Helcio może byś złowił jakąś rybkę na ten ogień? – zapytał zdrożony Bolek.
Stwór wskoczył do wody, a po nim na tafli jeziora jeszcze długo pojawiały małe bąbelki. Słońce chyliło się ku zachodowi, robiło się co raz ciemniej, a ich przyjaciela nadal nie było. Chłopcy zaczęli się martwić. Zazwyczaj jeden z nich zbierał drewno na ognisko, a kiedy wracał smok zdążył już wyrzucić na brzeg kilka rybek. Zyzio wstał, wziął w rękę rozpalone polano i podszedł bliżej do brzegu. Chciał w ten sposób sprawdzić, czy widać może wracającego smoka z połowu. Niestety ślad po nim zaginął. Bąbelków już dawno nie było widać, a od strony jeziora zbierało się na burzę. Każdy z chłopców wziął po jednym rozpalonym polanie w rękę i tak postanowili szukać przyjaciela.
– Hop, hooop Helcio! – krzyczał Zyzio.
– Hej zielony, pokaż się! Już! – pohukiwał Bolek.
Kiedy już całkiem zrezygnowani okrążyli całkiem duży kawał jeziora. Drogę zastąpił im jeleń. Był olbrzymi, wielkości dorosłego konia, a przez rozłożyste poroże wydawał się jeszcze większy. Chłopcy wiedzieli, że jelenie jedzą mech i porosty, a nie małych chłopców, ale przestraszyli się nie na żarty. „Skoro jeleń jest tak olbrzymi, to jak wyglądają w tych lasach wilki i niedźwiedzie”- pomyślał Bolek i postanowił, upolować jelenia. Wyciągnął strzałę z kołczanu, napiął cięciwę łuku, wycelował i już miał strzelić kiedy drogę zastąpił mu Zyzio.
– Nie strzelaj, chciałbym żebyśmy przeżyli dzisiejszy dzień bez dodatkowych zmartwień powiedział – może nasz przyjaciel się jeszcze znajdzie.
Zyzio machnął ręką i wskazał las mówiąc:
– Wracaj do swoich królu jeleni, a my wracajmy do ogniska. Może do rana znajdzie się nasz smok.
Jeleń nie tylko zrozumiał Zyziową mowę, ale postanowił się odwdzięczyć. Zrobił coś czego się nie spodziewali. Zastukał racicą i pokręcił głową ze swym wielkim porożem. Bolek zatrzymał się zdziwiony i zauważył:
– On chyba chce nam coś pokazać.
Chłopcy postanowili pójść za zwierzęciem. Jeleń zatrzymywał się co chwilę nasłuchując odgłosów, które tylko sam rozumiał. Zwierzęta słyszą dużo lepiej niż ludzie, a ich wzrok potrafi dostrzec najmniejsze oznaki niebezpieczeństwa. Wędrowcy okrążyli dużą część jeziora, słońce schowało się całkowicie za horyzont, a nocne stworzenia ruszyły na polowanie. W lesie co raz więcej ciekawskich oczu oglądało ich cichą wędrówkę. Nawet z królem jeleni dalszy spacer pomiędzy jeziorem, a lasem nie należał do przyjemności. Z nad wody, co chwila zdało się słyszeć wielki plusk. Jakby wielkie stworzenia wodne postanowiły wyjść na żer właśnie w tej chwili. Szczupaki, sumy, liny, węgorze i kto wie co żyje w takim jeziorze. Sowy pohukiwały nawołując się wzajemnie. Król jeleni zatrzymał się przy pobliskiej polanie.
– Słyszysz ? – zapytał Zyzio. – To ktoś płacze. Słyszysz ten szloch?
– Chyba nam wyobraźnia płata figle – odpowiedział Bolek. – Jesteśmy zmęczeni, głodni daleko od domu.
Kilka kroków dalej szloch stał się bardziej wyraźny. Bliżej polany w ogniu pochodni, zobaczyli co wydawało te dźwięki. To był Helcio. Siedział na środku dużego pniaka i płakał. Wiele leśnych stworzeń siedziało razem z nim i próbowało go pocieszyć. Zające, jeże, małe jelonki, a nawet kilka dzików przyglądało się tej scenie z ciekawością. Król Jeleń też zatrzymał się i patrzył. Widział już różne zwierzęta, ale takiego jak smok jeszcze nie.
– Helcio to my! – zawołał Zyzio. – Czemu płaczesz? Zgubiłeś się? – zapytał.
Kiedy smoczek zobaczył swoich przyjaciół bardzo się ucieszył, ale łzy jak grochy nadal spływały po jego zielonkawej paszczy. Pokazywał swoją krótką łapką na olbrzymie drzewo na drugim końcu jeziora mówiąc:
– Mama.
– Chyba mu się coś pomyliło, smoki może i są dziwne, ale drzewo nie może być mamą smoka. Bolku coś mi się wydaje że nasz przyjaciel po raz ostatni tam widział swoją mamę – stwierdził książę.
Na niebie pojawił się księżyc. Była pełnia i duża część srebrnego światła odbijała się od jeziora rozświetlając pobliski brzeg. Dopiero teraz można było zobaczyć jak olbrzymie drzewo wskazywał smok. Inne drzewa wyglądały przy nim jak źdźbła trawy. Poskręcane konary i wielkie dębowe liście dopełniały widoku grozy. To był pra ojciec wszystkich dębów, z którego wyrastał las. Chłopcy przestraszyli się nie na żarty.
– Wiesz Zyzio, może wrócimy tutaj z jakimś dużym drwalem który ma wielką siekierę – Bolek przyjrzał się jeszcze raz.
– Jeden drwal nie wystarczy. Tu trzeba całej wioski drwali – Zyzio pomyślał głośno – Jeśli to jest to drzewo życia to potrzebujemy tylko kawałek kory. Nie musimy go zaraz ścinać. Zostaniemy tu do rana. Ogień z polana już dogasa. Później wrócimy do koni i zastanowimy się jak dostać się na drugi brzeg – postanowił.
Przyjaciele postanowili usiąść koło Helcia i go pocieszyć. Rozpalili pochodniami ognisko. Dla leśnych zwierząt tego już było za wiele. Uciekły w popłochu do lasu chroniąc się przed ogniem. Smoczek kiedy poczuł ciepło ogniska i zobaczył obok znajome twarze pochlipał jeszcze chwilę, a później zasnął na pieńku razem z kompanami. Do samego rana wiele par oczu patrzyło na ludzi, wiele nosów wąchało dziwne zapachy, ale żadne zwierzę nie odważyło się podejść. Dopiero nad ranem kiedy słońce znowu wyjrzało z nad gór i przepędziło księżyc leśne stwory wróciły do swoich zajęć. Chłopcy wstali głodni i zziębnięci. Ogień już dawno wygasł, a ostatni posiłek jedli wczoraj. Helcio, wstał radosny, przeciągnął się jak kot i ziewnął tak jak smoki potrafią ziewać. Potem przy zaskoczeniu wszystkich wszedł po kolana w wodę i czegoś tam z wielkim pluskiem szukał. Pobliskie ptaki uciekły piszcząc, budząc kolejne ptaki.
– Jeden smok, a robi hałasu za trzech – powiedział ze śmiechem Zyzio.
Stwór wyszedł z szuwarów i rzucił przyjaciołom pod nogi duży pęczek wodnego zielska.
– Mamy to jeść! – oburzył się Bolek.
Helcio chwycił koniec długiej trzciny, ściągnął twardą łupinę i zaczął chrupać koniec jak marchewkę. Zyzio stwierdził, że to chyba tatarak, a Helcio klepał się po brzuszku i śmiejąc się powtarzał:
– Tatarak, taatarak – tak spodobał mu się ten wyraz.
Zyzio też śmiał się z własnego odkrycia:
– To musi być dobre Bolek, i tak nie mamy nic lepszego. Chleb został po drugiej stronie brzegu.
Chłopcy postanowili naśladować Zyzia. Żuli korzenie tataraku bez wielkiego smaku, lecz z konieczności zapełnienia brzuchów. Przyjaciele w lepszych już humorach postanowili, pójść na drugi brzeg i sprawdzić, czy to jest drzewo którego szukają. Wędrówka była trudna i nieprzyjemna. Musieli się odganiać od rojów komarów brnąc po kostki w błocie. Tylko Helcio nie widział w tym żadnego problemu. Szerokie łapy i ogon doskonale nadawały się do błotnistych spacerków. Nawet jego skóra była zbyt gruba dla komarów. Na miejsce dotarli w samo południe, kiedy słońce prażyło niemiłosiernie. Drzewo z bliska było jeszcze większe niż drugiego brzegu. Zyzio i Bolek nigdy nie widzieli tak wielkiej rośliny w całym królestwie, ba nawet nie słyszeli, żeby ktoś tak wielkie drzewo widział.
Korzenie wielkości chłopców wchodziły w ziemie niczym wielkie węże. Pień gruby jak góra, a gałęzie nikły gdzieś w chmurach. Istny gigant wśród dębów. Kora pokryta zielonym mchem i srebrzystymi porostami świadczyła też o jego starości. Korona z liści była tak rozłożysta, że nawet pobliskie klony, dęby i buki wyrosły mniejsze i bardziej skarłowaciałe. Najdziwniejszy był pień. Gruby jak dom, a w środku dziupla mogąca pomieścić mały oddział wojska na dokładkę z kucharzem i garkuchnią.
– Gigant wśród dębów – pochwalił potęgę drzewa Zyzio.
– Gigant to przy nim szczeniaczek – odparł Bolek. – Jeśli to drzewo zobaczy jakiś drwal, to ucieknie gdzie pieprz rośnie.
Książe zastanawiał się głośno jak urwać kawałek kory z tak wielkiego dębu:
– Bez armaty nie urwiemy nawet kawałeczka. Pozostaje nam poszukać w środku w dziupli. Może zostało coś po burzy?
Trzech śmiałków nie bez obaw weszło do wielkiej szczeliny w drzewie. W środku pachniało wilgocią, mchem i lasem. Odgłosy kroków były dziwne. Głuche jakby pod spodem było drewno nie ziemia. Dziupla, jak każdy otwór w drzewie powinien się skończyć już po kilku metrach. W przypadku tego olbrzyma pewnie po kilkunastu. Tymczasem korytarz schodził w dół. Im dalej chłopcy schodzili tym większe zimno przenikało ich ciała i większy strach przeszywał ich serca. Korytarz wyglądał jak wykopany przez jakieś wielkie zwierzę. Na ścianach widać było ślady pazurów. Zrobiło się trochę jaśniej, na końcu korytarza rosły grzyby które świeciły zielonkawo- niebieskim światłem.
– Wiesz co Bolek, jeśli opowiemy komuś to co widzieliśmy, to nikt nam nie uwierzy – szepnął książę.
– Mam nadzieje, że opowiemy Zyzio – odpowiedział. Widziałeś te straszne ślady pazurów na ścianach?
Przyjaciele szli jednak dzielnie do przodu. Nie mieli przecież wyjścia. Całe królestwo czekało na ich ratunek. Wychodząc z ciasnego korytarza oniemieli. Przed nimi ukazał się wspaniały widok. Dotarli do olbrzymiej groty pełnej wody. Była wszędzie, sączyła się ze ścian groty i kapała z wielkich sopli zwanych stalaktytami. Cały ten ogrom deszczówki spływał w dół groty tworząc małe kryształowo czyste jeziorko. Na ścianach srebrne i złote żyłki minerałów skrzyły się w nikłym świetle grzybów. Olbrzymie kryształy zwisające z sufitu również biły jasną poświatą po ciekawskich oczach. Nawet tutaj w tak nie gościnnym światku, żyjątka duże i małe rozbiegały się na wszystkie strony przed krokami śmiałków. Zyzio, Bolek i Helcio przystanęli przytłoczeni ogromem świata w jaki wbrew ich woli przyszło się zanurzyć. Znaleźli też swoje drzewo życia. Po środku małej wysepki na środku groty rosło malutkie, rachityczne drzewko z korą tak delikatną jak pergamin. Brzózka, z gałązkami jak trawa.
– Jak tu zerwać korę z drzewka, które ledwo stoi i gdyby wiał tu wiatr pewnie dawno przewróciło by się pod własnym ciężarem – mruknął Zyzio. Był jednak pewien, tylko jeden kierunek zapewni wolność jego siostrze, rodzicom i reszcie ludzi z królestwa. „Do przodu” -pomyślał. Nie może się cofnąć. Musi przepłynąć jeziorko, dostać się na wyspę i zerwać korę. Choćby miał zabrać to drzewko ze sobą. Ściągnął buty, rozebrał się do pasa i już miał płynąć. Gdy z dna jeziorka wyraźnie spojrzał na niego jakiś cień.
– Chłopaki czy wy też to widzicie? – zapytał.
Towarzysze nie zdążyli odpowiedzieć. Cień zniknął, a z wody zaczęła wynurzać się wielka smocza głowa. Zyzio lubił smoki, ale ten stwór chyba za bardzo nie lubił jego. Wszystko wskazywało, że nie jadał tataraku jak Helcio. Miał na to zbyt wielkie zęby. Brakowało tylko pazurów i gadziego ogona. Ogon się znalazł tylko, że pod wodą, a pazury z łapami pokazały się tuż przed jego głową. „To już koniec naszej podróży, nie uratuje rodziców. Pożre mnie ten potwór. Najgorsze, że jest strasznie podobny do Helcia”. Ledwo to pomyślał, a za plecami usłyszał głos małego smoka:
– Mama?
– Heliofialajokuloron? – wykrzyknął uradowany wielki smok.
Potwór wyciągnął w kierunku Helcia swoje wielkie łapska i zamiast go złapać i pożreć, przytulił z całej siły. Czułościom nie było końca. To była mama naszego smoczątka. Chłopcy w końcu zrozumieli czemu wszyscy nazywali, go Helcio lub w ostateczności Heliodor. Jego prawdziwe imię było nie do wymówienia dla ludzi, a dla smoków i owszem. Problem transportu przez zimną wodę rozwiązał się sam. Smoczyca pozwoliła wejść Zyziowi na swój grzbiet i wesoło machając potężnym ogonem szybko przewiozła go na sam środek wyspy. Wyskoczył na brzeg. Cel był na wyciągnięcie ręki. Drzewko okazało się jednak bardzo małe. Był to bardziej krzaczek z poskręcanymi liśćmi niż prawdziwe drzewo. Przyjrzał się bliżej roślinie. Pośród kamieni znaleźli mnóstwo kawałków wyschniętej kory. Widocznie drzewo co roku zrzucało korę, odmładzając się w ten sposób na wiosnę.
Książe wypchał kieszenie lekką jak piórko korą i czekał na powrót smoka. Bolek machał już do niego stojąc oparty o spory kamień na brzegu, ciesząc się bliskim końcem ich przygody. Zyzio wrócił bez większych problemów na brzeg. Tym razem nie czuł strachu stojąc na grzbiecie smoka. W końcu była to najprawdziwsza mama jego przyjaciela. Helcio dla towarzystwa płynął tuż obok niego, a zimna woda nie przeszkadzała mu wcale.
Zrobiło mu się smutno na myśl, że Helcio zostanie z mamą. Było to dla nich oczywiste, że po tak długiej rozłące ich zielony przyjaciel zostanie wśród swoich. Byli ciekawi czy tata smok, jest gdzieś w pobliżu, choć nie mieli pewności, czy byłby równie gościnny jak mama.
Nawet po latach kiedy przyjaciele stali na królewskiej przystani to czuli zapach tych wodorostów. Pamiętali ten dzień kiedy po raz ostatni żegnaliśmy przyjaciela, a łzy spływały nie tylko po ich policzkach.
Powrót na powierzchnię był wyjątkowo męczący, a głód i trudy podróży dawały się im wszystkim we znaki. Z dziupli wyszli zziębnięci i umorusani jak borsuki z nory. Tymczasem na polanie już ktoś na nich czekał. Oparta o wielki korzeń sosny stała Poliandra, a w ręku trzymała kuszę.
– Widzę czarownico, że znalazłaś nas bez problemu. Może to i lepiej bo czeka nas jeszcze długa droga do domu – powiedział Zyzio. Westchnął i kontynuował:
– Wypełniłem jednak tylko część zadania. Znam imię smoka, mam korę z drzewa życia, lecz nie mam kwiatu krokusa.
– Który znajdziesz tylko w miejscu gdzie śnieg topnieje – dopowiedziała zniecierpliwiona Poliandra. Wycelowała kuszę w chłopców i wykrzyczała:
– Ty głupcze! Nie interesuje mnie krokus, albo imię twojego smoka. Daj mi zaraz tę korę, a znowu zmienię się w piękną młodą dziewczynę.
– Tego chcesz? – zapytał książę.
Poliandra, aż cała się trzęsła patrząc na kawałki drzewa, które Zyzio wysypał z kieszeni na ziemię. „Więc to jest przyczyna naszej podróży” – pomyślał.
Bolek jako bohaterski rycerz wymierzył z łuku prosto w czarownicę. Krzyknęła wściekła. Książę jednak zażądał:
– Zanim weźmiesz swoją magiczna roślinę, pokaż nam miasto w wodzie z jeziora. Wiem, że potrafisz. Chce zobaczyć jak wszyscy znowu bawią się ze swoimi dziećmi. Całe rodziny spacerujące nad rzeką. Chce zobaczyć jak piekarz piecze chleb, a kowal kuje podkowy. Chcę zobaczyć miasto wolnych ludzi, a nie zniewolonych przez twoje magiczne lusterka.
Czarownica nie słyszała już ani słowa, zbierała chciwie kawałki magicznej rośliny. Nie przewidziała jednak, że każdej drobiny z drzewa życia mógł dotykać tylko człowiek o czystej duszy. Poliandra czyniąc wiele zła na zawsze straciła swoją i pozostało jej tylko oszukiwanie innych oraz natury. Tym razem matka natura postanowiła zabrać jej wszystko. Kiedy tylko płatek delikatnej jak papier kory dotknął jej dłoni nastąpiła przemiana. Dłoń zmieniła się w gałąź, nogi w korzenie, tułów i głowa w koronę drzewa. Czarownica krzycząc ze złością zastygła tak na wieki.
Wraz z przemianą wszelkie zaklęcia złej czarownicy prysły niczym bańka mydlana. Wszyscy ludzie z królestwa odzyskali wolność. Zyzio i Bolek wrócili do swych domów, a w zamku odbył się wielki bal na cześć bohaterskich chłopców. Najznamienitszy cukiernik upiekł tort, a jadła i napitków nie zabrakło dla wszystkich gości. Jedyną osobą ze skwaszoną miną był szewc, który dostał do naprawy sto par trzewików po tańcach, które trwały trzy dni i trzy noce.
Minęły lata. Zyzio dorósł. Znalazł najprawdziwszą księżniczkę na żonę i tylko czasami odwiedzał to słynne miejsce na skraju lasu. Nawet okoliczni ludzie przestali pamiętać tą historię i tylko drzewo stanowiło dowód ich bohaterskich czynów. Helcio nie pokazał się już nigdy. Zamieszkał razem z rodzicami w jaskini. Kto wie, może wspominał czasem swych przyjaciół w pogoni za jakąś smaczną rybką? Może urósł, zmężniał i stał się wielkim smokiem? Chodź dla swojej mamy zawsze już będzie słodkim zielonym tycim Heliofialajokuloronem. Wraz z upływem lat co raz mniej ludzi wierzyło w bohaterskie czyny chłopców, a polankę traktowali jako atrakcyjne miejsce na wycieczkę. Można było poznać to po śmieciach zostawionych na pamiątkę. Może tylko poza tymi, którzy zimą widzieli na własne oczy jak śnieg który padał na tą smutną pamiątkę momentalnie zamieniał się w wodę. Niektórzy mówili, że to ze złości czarownicy zaklętej w środku. Nie znalazł się jednak żaden śmiałek, który odważył by się siekierą sprawdzić, czy to prawda. Z jakiegoś przecież powodu wodne ptaki omijały to miejsce z daleka, a gniazda zakładały po drugiej stronie jeziora.
Tą bajkę napisałem ja Zygmunt aktualnie król, a kiedyś książe Zyzio. Muszę się spieszyć bo mój mały synek Zyziolek II prosi mnie o wyścig nad rzekę. Mam jeszcze jedno drobne pytanie do ciebie drogi czytelniku. Czy znasz może kogoś, kto patrzy całymi dniami w lusterko lub inny błyszczący przedmiot? Zastanów się może wart jest uratowania.
(c) Mariusz Byczyński.